Śląski Olimp | Stan badań obcenie | Fragmenty sesji z Lucyną o Ślęży | Bonifacy | Opis zdjęć z badań na Ślęży

Góra Ślęża jest owiana wieloma legendami. Jedną z nich lest legenda o duchu góry - Bonifacym, który opiekuje się nią, odstrasza ludzi o złych sercach, pomaga dobrym. Podczas pobytu Lucyny w Chicago w marcu 2004, po Sympozjum, przed powrotem do Polski BonGfacy dał o sobie znać w czasie pożegnalnej sesji u Ryszarda i Barbary Choroszy. Pełny tekst będzie można przeczytać w momencie, gdy sesja pojawi się na naszej stronie. Tutaj przedstawiamy ciekawsze fragmenty tego, co "powiedział" poprzez Lucynę Bonifacy. Prawda to, czy tylko legenda? Ocenić możecie sami.


BONIFACY - OPIEKUN GÓRY ŚLĘŻA
(fragment sesji nr 34 z Lucyną Łobos w Chicago, 27 marca 2004)


Witajcie, jestem duchem góry Ślęża, magicznej, świętej Góry. Przybyłem wcześniej na to spotkanie, ale czekałem aż przybędziesz ty, która masz tyle uznania w oczach waszego Przewodnika i Opiekuna. Jest nim właśnie Enki. Był też moim Bogiem.

Żyłem u podnóża góry, około 500 lat temu i byłem tak zwanym wiejskim pastuchem i byłem uważany na miejscowego głupka. Tylko że ten głupek doskonale opanował sztukę leczenia, to znaczy za moich czasów góra była - mówiąc waszym ziemskim językiem - apteką i robiłem różnego rodzaju nalewki. Leczyłem ludzi z różnych przypadłości. Znałem górę jak nikt, znałem jej energię i historię. Znałem też przybyszy, istoty, które przybywały. Miejscowi ludzie uważali ich za bogów. Przede wszystkim to nie byli bogowie, tylko przybywali na górę po to, żeby czerpać minerały. Ostatni raz byli krótko przed moją śmiercią. Ludność miejscowa też ich widziała i mówili, że bogowie zesłali karę. Karę za to, że zamek, który jeszcze tam był - zniszczyli. Zniszczyli, gdyż nie rozumieli jednej istotnej rzeczy... Góra ciągle mówi. Teraz zjawiska, manifestacje istot duchowych ustały, ale za moich czasów istoty te były widzialne i ludność z okolicznych wsi była przerażona. Kapłani ogłosili, że jest to "czarcie skupisko" i

To, że byłem głupkiem, to i tak byłem szanowany a i ludzie się mnie bali. Kapłani powiedzieli, że ciało Bonifacego ma być wrzucone do tych "czarcich lochów" i teraz na tych czarcich lochach stoi kosciół. Będę jeszcze przez chwilę mówił, zanim poproszę o wasze słowa. Długo musiałem czekać. Tak też wybierałem właściwych ludzi, że ukazywałem się ludziom jako człowiek i zawsze były te same słowa. Kiedy spotkałem na szlaku człowieka - prosiłem o chleb. Rzadko się zdarzyło, żeby oberwaniec otrzymał chleb. To byly próby, nadszedł czas... czas Wodnika, kiedy to już Enki przygotowywał to narzędzie, które teraz ma na imię Lucyna. Kilka lat temu została przez grupę zaproszona na mszę majową i ja też tam byłem. Usiadłem koło niej - taki biedny, oberwany, brudny. Kiedy otrzymała pożywienie do spożycia poprosiłem ją o chleb. Widziałem, że była sama bardzo głodna. Bez słowa oddała mi chleb i kiełbasę. Powiedziała "Jedz". Kiedy poszła, żeby kupić mi napój - odeszłem. Jakież było jej zdziwie

Jeszcze powiem wam - już była obserwowana, już mieliśmy jej mącić umysł... Historia ta jest krótka. Istotnie - zaczęliśmy jej mącić w głowie. Dziwnie zaczęło ją ciągnąć do kościółka. Kiedy powiedziała o tym kobiecie, u której pracowała, ta powiedziała: "Trzeba będzie to wszystko sprawdzić i będziemy szukać, szukać skarbów". Dalej wygląda tak. Grupa składająca się z kilkunastu osób jedzie na zajecia terapii duchowej w góry. Jedzie i Lucyna. Buntowała się, ale nie miała wyjścia - musiała pojechać. Przyjaciel, który obrał sobie imię Samuel powiedział, że przy przyjeździe otrzyma znaki.

Piękna miejscowość otoczona górami. Kiedy przyjechali do pensjonatu - i ja też - na ścianie budynku były jaskółki. Obsiadły cały mur. Było ich bardzo dużo. Zdziwienie było ogromne wszystkich - tak dużo jaskółek na murze - co to ma znaczyć? I wtedy coś pękło w Lucynie. Jeszcze nie wnosząc torby poszła przed siebie. Zaczęła się piąć w górę. U jej stóp zaczęły układać się szarotki. Było ich więcej i coraz więcej. Szła jak transie i wyżej. Szarotki były wokół, starała się nie nadepnąć. Nagle zatrzymała się jak wryta. Przed nią była ogromna sieć utkana z pająków, jakby zagradzała drogę. Wróciła i opowiedziała drugiej kobiecie, bo to się wszystko dalej łączy. Kobieta powiedziała: "Jest to znak, teraz tylko trzeba patrzeć, będzie dalej". Żeby was nie zanudzać przeskoczymy o rok.

Mija rok. Sprawa Ślęży pozornie ucichła. Lucyna otrzymuje od Samuela rozkaz - jechać, jechać na Ślężę - otrzymacie informacje. Jest grudzień, tak ładnie - trzynasty grudnia. Grupa miała pojechać w nocy. Zdziwienie, ale tak każe Samuel i miały pojechać tylko cztery osoby wybrane. Jest pierwsze nieposłuszeństwo. Na umówione miejsce przychodzi coraz większa grupa ludzi. Grupa liczy 12 osób. Przyjeżdżają do żółtego szlaku. Jest noc, pełnia miała się rozpocząć. Taki był nakaz - być na górze kiedy rozpocznie się pełnia. Grupa ma do pokonania godzinę marszu. I wtedy dałem pierwszy znak. Kiedy zaczęli wchodzić szlakiem - ciemno. Ogromna ciemość, więc Lucyna prosi: "Bonifacy, pomóż". Dałem im pierwszy znak - rozjaśniłem im drogę. Pierwsza w nocy, cała grupa jest przy kościółku. Ma być przekaz. Niezadowolony Samuel. Jestem zaskoczony i smutny - nieposłuszeństwo. Grupa - ani jedna osoba nie wspomniała o mnie i o misji. Misji, która miała dotyczyć lochów. Pytali wyłącznie o siebie. Enki

Po powrocie już na miejsce, po upływie kilku miesięcy następne polecenie - jechać, jechać na spotkanie dokładnie w tym samym miejscu gdzie się zleciały jaskółki. Jesteśmy już w miejscowości Rudawa i tutaj - słuchajcie uważnie - kobieta, dwie kobiety, Lucyna i ta Elżbieta i jej mąż, trzy osoby przyjechały. Na murze są trzy jaskółki. nikt więcej nie dojechał. Wszystkie jaskółki odpadły. Po spędzonych dwóch dniach wracamy.

Po powrocie są telefony. Przepraszają i chęci załatwiania formalności. Będziemy kopać. Zrobiłem - wy to nazywacie krecią robotę - ale zrobiłem wszystko, żeby udaremnić to, co chcieli uczynić. Po krótkim czasie następnym, została jedna jaskółka, czyli Lucyna. Już wiedziałem ja, Bonifacy, że wybrałem właściwie. I tutaj słuchajcie, góra, to że jestem Strażnikiem, pilnuję nie tylko skarbów, ale i kości. Góra jest otoczona energią i powiedział Bóg - tylko osoba wybrana może przerwać połączenie. Miejscowa ludność do tej pory mówi, że ruiny i sam kościółek otoczony jest klątwą i każdy, kto odważy się zakłócić spokój leżących w tych grobowcach kości, będzie przeklęty. I tak też w istocie było, gdyż energia i klątwa skutecznie odstraszały potencjalnych rabusi. Nadszedł czas i kiedy już mogę powiedzieć - nawiązała się przyjaźń pomiędzy Lucyna a mną powiedziałem: "Już będziesz prowadzona do ruin". Nie miała pojęcia o zabezpieczeniu ani o klątwie. W pełnej nieświadomości, kiedy już była grupa przyg

Od samego początku, kiedy to Lucyna i Andrzej i Iwona przekroczyli próg kościoła - tak, obserwuję i gdyby grupa nie była dobrana, to jeszcze by nie doszło do wejścia do lochów. To, że nie cała grupa jest sercem zaangażowana w to, co będzie robione, nie ma znaczenia. Znaczenie jest jedno. Kilka osób jest zaangażowanych i te kilka osób doprowadzi do ujawnienia tajemnicy, pokazania ludziom historii. Ci co nie wierzą w potęgę, moc istot duchowych, będą musieli się podporządkować. Już mogę teraz powiedzieć. Wszelkie próby przechytrzenia was się nie powiodą, gdyż pieczę nad całą pracą będę mieć ja. To jest moja misja. Kiedy wszystko się zakończy - kości zostaną złożone do ziemi, ja wreszcie odejdę tam, gdzie jest moje miejsce. Kochani, tak mogę was nazwać, sprawa dotyczy nie moich kosci, ale to, co się ukaże oczom naukowców, otworzy drogę do Faraona, gdyż jest to główny cel i jestem dumny, że mogę uczestniczyć w tym ogromnym wydarzeniu, tak więc cały czas będzie kontrola nad pracami.